Darts World Matchplay 2012, podsumowanie ćwierćfinałów

Łukasz Greengo Ferenc

Łukasz Greengo Ferenc

Łukasz „Greengo” Ferenc znów w wyśmienitej formie.

Przygotował podsumowanie ćwierćfinałów, wraz z obszernym opisem, który zdecydowanie warto przeczytać.

Tradycyjnie za zgodą Łukasza tekst pojawia się na DartWorld.pl

 


Na początek tradycyjnie wyniki ćwierćfinałów :

Sesja południowa 14:10
Justin Pipe 11 – 16 Ronnie Baxter
Adrian Lewis 12 – 16 Terry Jenkins

Sesja wieczorna 20:10
Andy Hamilton 11 – 16 Phil Taylor
Michael van Gerwen 13 v 16 James Wade

 

Liczby:

Terry Jenkins

Terry Jenkins

Najwyższa średnia – Phil Taylor 105,05 jak na razie najwyższa w turnieju :brawo: .

Najniższa średnia – Justyn Pipe 91,47

Najwięcej maxów – Andy Hamilton 12 sztuk :brawo:, jednak za mało na Taylora. W sumie w ćwierćfinałach rzucono 68 maxów, najwięcej w meczu Adrian Lewis v Terry Jenkins 19 :brawo:

Najwyższe zapięcia – Phil Taylor 170 :brawo: (ostatnie trzy lotki w meczu, ten to potrafi zakończyć tak, że człowiek chce jeszcze i jeszcze a tu do następnego meczu Mistrza trzeba czekać. Trochę to było nie fair…).

Najwyższa średnia na dablach – Phil Taylor 59% (16/27) :brawo:
Najniższa średnia na dablach – Justin Pipe 31% (11/35)

 

Mecze i zawodnicy:

Kto dał rade oglądać popołudniowe mecze nie może narzekać. Ćwiartki zaczęli Ronnie Baxter oraz Justyn Pipe. Wieszczyłem wczoraj zwycięstwo Rakiety. Jakże cudownie było się przekonać, że posiada się jakieś prorocze zdolności.

Zacznę może od przegranego. Justin dziś był najsłabszym zawodnikiem tej rundy :-( . Jak do dziś grał cholernie równo, w piątek coś się zacięło. Stracił tą pewność siebie, stracił szanse na tytuł. Ale czy można być zawiedzionym osiągając i tak największy sukces w karierze? Zgadza się, że apetyt rośnie w miarę jedzenia ale trzeba umieć nad tym zapanować (wierzcie, wiem co piszę). A z nerwami i emocjami było tak sobie u Pipe’a. Poirytowany swoja gra, zaczął się wdawać w „przepychanki” z publicznością. Tego się nie robi. Po co? Nic nie pomoże a zaszkodzić może. Być może był już pogodzony z porażką i chciał odreagować. Mniejsza o to, nie tędy droga, „zasłużenie” pożegnał się z turniejem.

Przejdźmy do faworyta miejscowej publiczności, Ronniego. Trzeci bardzo dobry mecz z rzędu. Nie przeszkadzało mu powolne tempo rozgrywania meczu przez rywala. Po meczu żartował, że wydawało mu się, iż Pipe grał dziś szybciej niż zazwyczaj. I o to właśnie chodzi, to jest profesjonalizm. Koncentracja na swojej grze a nie na tym co robi przeciwnik (tak na marginesie nie rozumiem czasem stwierdzeń komentatorów, że Pipe „koncentruje się na każdej jednej lotce” chyba, że jest to złośliwość z ich strony :co: . Że niby jak rzucasz szybciej to tego nie robisz?).

Pewność w grze było widać przy rzucaniu maxów; jak dwie lotki wylądowały w czerwonym polu, trzecia też musiała się tam znaleźć. Baxter osiągnął praktycznie identyczne wyniki jak Terry Jenkins w swoim ćwierćfinale, no to który z nich jest lepszy? Oj chciałbym przekonać się o tym w finale. Nierealne? A dlaczego?

Chwile po szesnastej na scenę wyszli mistrz świata Adrian Lewis i Terry Jenkins. Niewielu dawało Terremu większe szanse na zwycięstwo ale… ale wziął i wygrał, trzeba dodać że zasłużenie. Bo to jest sport. Miałem nadzieje że Jenkins zmusi Jackpota do wysiłku, że Adrian nie zaliczy kolejnego spacerku. Chciałem zobaczyć jak wtedy będzie się zachowywał pod presją, czy ręka mu nie zadrży w ważnym momencie. No i presja, jaką wywierał na niego darter z Ledbury dała mu się odczuć. Dodatkowo gdzieś z tyłu głowy siedziała mu myśl, że nie walczy tylko o tytuł, że stawka jest trochę większa. Wygrywając Matchplay Adrian Lewis zostałby numerem 1 rankingu PDC, zrzucając z tego miejsca Phila Taylora. No to by było COŚ :!: Trudno, musi to marzenie odłożyć na półkę. Swojego mentora przypominał jedynie nerwowo przygryzając pióra po kolejnym przegranym legu.

Trzeba przyznać, że Bykowi sprzyja też szczęście w tym turnieju. Przecież gdyby Kim Huybrechts trafił jedną z 8 lotek kończących mecz to Jenks już dawno oglądałby turniej w domu na kanapie. Ale jak mawiają, sprzyja ono lepszym, jak i trzeba mu trochę pomóc. A on to właśnie robi; kolejny mecz z dobrą średnią na dablach (znów powyżej 40%), co ważniejsze On te dable trafia w najważniejszych momentach, jak np. w 19 legu. Do tego średnia blisko 97 i …. wystarczyło na półfinał, na Wade’a raczej nie wystarczy. Ale po piątkowym meczu wcale Go nie skreślam bo widać, że ma jeszcze rezerwę. Jego szanse na finał oceniam 50/50.

Fani darta ze Stoke i tak mogli być spokojni że będą mieli swojego reprezentanta w półfinałach. Pierwszym meczem wieczoru był pojedynek Phila Taylora z Andym Hamiltonem. Swoją droga to miasto to jakiś darterski fenomen, żeby tylu wspaniały graczy „wychować”. Oprócz wspomnianej dwójki są jeszcze dwukrotni mistrzowie świata; Adrian Lewis i Ted Hankey. Tak się czasem zastanawiam, może warto się tam na jakąś pielgrzymkę wybrać, może i na moją skromną osobę coś z tego spłynie. Cóż, jeżeli wszelkie metody treningowe zawiodą warto i taka opcję rozważyć. Wszelkie decyzje po Mistrzostwach Polski w Lubniewicach. Ale do rzeczy.

Hamilton zaczął bardzo dobrze, widać że od początku jet maksymalnie skoncentrowany. Pierwsze trzy legi otworzył maxem, ale „tylko” dwa pierwsze wygrał, w trzecim obudził się Phil. Zapięcia 126, 127 (oba kończone środkiem) potem bodaj 82 i pierwsza sesja dla Taylora. The Power wyraźnie chciał powiedzieć „zapomnijcie o wczorajszym meczu, dziś zobaczycie prawdziwego Phila”. I pokazał. Warto tu nadmienić, że wrócił do gry swoimi „starymi” lotkami, w pierwszych dwóch rundach rzucał dzidami z nowej serii. Widać uznał, że czas na reklamę dobiegł końca i pora się wziąć do roboty. Grał świetnie mając mecz cały czas pod kontrolą. Tylko raz dał się zbliżyć Młotkowi na 4:4, żeby potem odjechać mu na trzy legi do przodu.

Taylor ma do zrobienia jeszcze jeden krok do finału, wydaje mi się że najtrudniejszy bo Baxter jest w świetnej i równej dyspozycji. Jeżeli i ten uda mu się pokonać, puchar będzie Jego. Do tej pory grał w 12 finałach Matchplay, zgadnijcie ile razy przegrał ? (nie jestem przesądny i nie wierze w pech 13, zakładam że Mr. T również).

Jeszcze dwa słowa o pokonanym. Andy rozegrał najlepszy mecz turnieju (naprawdę bardzo dobry, średnia pod stówkę, 44% dable) i przegrał. Nie powinien mieć raczej do siebie pretensji bo zrobił co mógł. A to że jakiś dabel akurat mu nie siadł, to przecież cały urok darta. Gdyby w ćwiartce trafił na kogoś innego pewnie właśnie teraz kończyłby serię treningową przed półfinałem.

W ostatnim półfinale faworyt nie zawiódł. James Wade pokonał rewelacje tego turnieju Michaela van Gerwena (a mieli się z Lewisem w półfinale spotkać, ciekawe co tym razem by się działo). Przebieg meczu nieco odmienny od poprzednich trzech. O ile tam przewagę zwycięzcy wypracowywali sobie w 3 i/lub 4 sesji, tak tu James szybko odskoczył holendrowi na parę legów. Było 7-3, potem 10-5 i wydawało się że ten mecz długo już nie potrwa. Tymczasem świetny zryw Shreka i po 4 sesjach było 11-9. W piątej sesji „Maszyna” wróciła na właściwe tory, dało o sobie znać doświadczenie Anglika.

Nickname „The Machine” jak nic pasuje do Wadea patrząc pod katem tego turnieju. Gra trochę jak zaprogramowany na jeden jedyny cel, zwycięstwo. On ma niesamowita zdolność dopasowywania się do gry i poziomu przeciwnika, z tym że robi to tak, aby zawsze być ten kroczek przed nim. Innymi słowy; nie zużywa więcej mocy niż akurat potrzeba. No robot normalnie.

Szalonego Mikea należy obserwować w dalszych turniejach. To, co zaprezentował nam w trakcie Matchplay to nie jest przypadek, to lata żmudnej pracy które teraz procentują. Okrzepł. Może po udanym zamknięciu zachowuje się jak wariat, jak dzikus ale taką ma właśnie formę ekspresji. Wybucha jak bomba aby dać upust emocji, odreagować, ale parę sekund potem staje na linii już maksymalnie skoncentrowany i pewny siebie. Ten rok może jeszcze do niego należeć.

Tym razem odpuszczam sobie wybieranie zawodnika rundy i tego który rozczarował. Gdyby coś, to wystarczy popatrzeć na liczby, nie kłamią.

Trudno wybrać również ten najlepszy mecz, wszystkie były do siebie zbliżone. W takiej sytuacji często decydują subiektywne odczucia i emocje związane z danym zawodnikiem. Wyłączając na chwile swoje, wskażę mecz Taylor – Hamilton.

A już w sobotę od 20:10 mecze półfinałowe. Zapowiadają się spore emocje bo w obu parach ciężko wskazać zdecydowanego faworyta (no, może The Power) . Tym bardziej jest mi przykro że nie będzie mi dane tego oglądać :( ( obowiązki rodzinne wzywają). Z rundy na rundę turniej się rozkręca, i myślę że półfinały dostarczą Wam dużoooo emocji. Oby nie zabrakło ich również w niedzielnym finale, który mam już zamiar oglądać. Chociaż patrząc na historię ostatnich to specjalnej nadziei sobie nie robię. Ktoś wygra, ktoś przegra, kolorowe konfetti wystrzeli w powietrze, Phil odbierze puchar oraz czek i zrobi się smutno bo to już koniec :-( . Przynajmniej może się wreszcie wyśpię…. :spie: